MR. TRAVELLER | Inspiracja Anna Jurek
Witajcie!
Dziś będzie o podróżach! Któż z nas ich nie lubi?! Są
przecież ekscytujące, przynoszą wytchnienie od codziennego kieratu, rozwijają
nas duchowo i światopoglądowo, w końcu nie bez kozery mówi się, że podróże kształcą.
Chciałabym Wam również przedstawić pewnego faceta, dla
którego podróże stały się stylem życia i który przemierzając odległe zakątki
świata, chłonie to co ma przed oczyma – dla precyzji posługuje się lunetą i
aparatem fotograficznym, na który wydał spore oszczędności, w końcu to
osiągnięcie techniki ostatnich lat, na punkcie którego wszyscy zbzikowali. Ale
jakże przydatne w dokumentowaniu każdego szczegółu, który przykuje uwagę
czujnego obserwatora!
Trasę wyznacza zaś korzystając z kompasu i wiekowych map, sam zresztą z lubością kreśli własne – miejsca, w które się zapuszcza, a które jeszcze są nieodkryte dla świata, gdzie niebezpieczeństwo miesza się z euforią, a serce bije mocniej. Częstym zwyczajem świeży tusz kreślarski na papierze suszy wieszając arkusze na wieszakach, gdy kładzie się na spoczynek po długim dniu pełnym wrażeń, przyglądając się im, rozmyślając nad tym, co jeszcze mógłby udoskonalić i jak ogrom swych doświadczeń przekazać światu, by ocalały przed zapomnieniem i zatarciem w miarę upływu czasu. Bo czas wszystko zaciera, wszystko zniekształca, czyni odległym i umniejsza…
Serce bije też mocniej, gdy Mr.Traveller przytula do piersi ramkę z portretem swej ukochanej, która czeka na niego gdzieś daleko i która przysyła mu swe listy miłosne w najodleglejsze zakątki dalekich kontynentów, a które on pieczołowicie przechowuje w kieszonce swego surdutu, tuż przy piersi, tam, gdzie chwilowo koją tęsknotę za nią. Jednak wewnętrzny głos nakazuje mu wsiąść na kolejny parostatek i w kolejny pociąg, podążać dalej w poszukiwaniu nieznanego.
Swoje spostrzeżenia, przemyślenia, odkrycia Mr.Traveller notuje skrupulatnie w skórzanym journalu marki Craftvena, który dostał od Niej – w końcu to bardzo ważne, by zapisać wszystkie szczegóły tego, czego ma szansę doświadczyć, a czego nie każdy śmiertelnik może zaznać. Nie każdy, bo podróże tak niezwykłe i tak dalekie, wymagają wytrwałości i odwagi, determinacji i wielu wyrzeczeń. Łączą się z niezliczonymi przyjemnościami, ale i wymagają poświęceń oraz cierpliwości i pokory – w końcu niejednokrotnie towarzyszą im niewygody, o ryzyku nie wspominając. Jednak Mr.Traveller jest człowiekiem wielkiej odwagi i niezłomności, a ambitnie postawiony cel traktuje honorowo realizując z pasją i zaangażowaniem kolejne etapy. Honor, to zresztą jego drugie imię. Spełnia swoje powinności i dotrzymuje raz danego słowa za wszelką cenę. Gdy więc obieca Jej, że wróci – wraca zawsze.
Próbował zresztą ustabilizować swoje życie, głównie dla Niej
– bo tęsknota i poczucie samotności oddala i zabija. Ale brakowało mu czystego
powietrza nepalskich wiosek, spiekoty egipskiej pustyni i słodkiego zapachu
indonezyjskich kwiatów. Tęsknił do czystych źródlanych wód Gór Skalistych i do
zieleni afrykańskiej sawanny. Tęsknił za dźwiękami tureckich targów i za wonią
przypraw, jakie tam rozgniatał w swych dłoniach dla poznania dobrego ziarna –
które barwiły jego palce i drażniły nozdrza, lecz bez których życie straciło
smak. Podobnie jak poranna kawa, która nie dorównywała tej zakosztowanej w Brazylii,
gdzie ziarna świeże i dorodne mielono na życzenie, by przybyszowi z daleka
okazać szacunek i ugościć należycie słuchając jego opowieści i anegdot. Tętno
pulsujące w jego skroniach niczym rytmiczne kroki na paryskim bruku albo stukot
kół Orient Expressu, napędzały jego myśli w kierunkach, jakie róża wiatrów
sugerowała mu swym niemym szeptem, gdy bezwiednie wkładał dłoń do kieszeni
wytartych spodni, a palce przesuwały się po brzegu starego kompasu, wiernego
towarzysza niezliczonych wypraw.
Więc gasł w Jej oczach, każdego dnia stojąc w zamyśleniu w
oknie i patrząc tam, gdzie horyzont wskazywał, że jest przecież coś więcej, coś
dalej, coś czego nie widać, a bez czego życie nie ma sensu. Aż poczuł Jej dłoń
na swym ramieniu, a kiedy odwrócił się, by spojrzeć w Jej piękne i dobre oczy,
one mówiły mu to, co tak bardzo pragnął usłyszeć.
Wyjechał znowu. Tam gdzie bezkresna toń oceanu styka się z
ziemią obcą, a życzliwą, jakby niebo witało go słowami: „Nareszcie!” i gdzie
słońce, choć spali mu za chwilę cerę jasną i zadbaną, teraz obiecuje wyłącznie
dni dobre i ciepło łagodne…
Wyobrażacie sobie już tego gościa? Którego przygoda i tajemnica wzywają do siebie? Który kocha świat i najchętniej zamknąłby go w swych ramionach? Który swój zachwyt nad cudami natury i majestatem wielkich metropolii przelewa na papier i w którego duszy dźwięki, barwy i zapachy tworzą raj na ziemi, do którego tak mu tęskno?
Czy i Wasze serca skradł, podobnie jak moje? Jeśli chcecie
usłyszeć, jak ja go poznałam i zobaczyć, co wyniknęło z tej znajomości,
zostańcie ze mną! Gotowi? Zaczynamy!
Być może kojarzycie już, co stało się dla mnie inspiracją do przygotowania projektu w podróżniczo – historycznym klimacie… Najnowsza ( styczeń 2024) kolekcja papierów Traveller marki Mintay Papers.
W mapy obfituje również zeszyt uzupełniający do kolekcji – z jego arkuszy utworzyłam zwinięte w rolki oraz pozgniatane, porozrywane, jednym słowem nadszarpnięte przez ząb czasu, mapy. Ich brzegi oczywiście tuszowałam tuszem distress oxide vintage photo za pomocą aplikatora.
A wracając do walizki. Niezbędna jest drewniana
skrzynka – ja skorzystałam z domowych szpargałów. Jeśli
chodzi o wymiary mojej skrzynki, to wynoszą 33,5x25x7 cm – jest zatem dość
duża. Pomalowałam ją najpierw brązową farbą akrylową, a następnie pociągałam
refleksami farb metalicznych marki Finnabair : gold
amber oraz stormy ocean. Dbałam o to, by nakładać farby na
wysuszoną uprzednio powierzchnię – pamiętajcie bowiem, że mokre na mokrym się
blenduje , a mokre na suchym się nawarstwia. Zaś nawarstwianie jest tym
bogatsze i głębsze, im więcej takich warstw nałożycie. Nie szczędziłam więc
czasu na machanie pędzlem i rozcieranie palcem, podsuszanie i kolejną warstwę –
raz jeden, raz drugi kolor. Użyłam też gdzieniegdzie past Jewel marki Finnabair
: tiger's
eye stones i crushed
amber oraz wosków marki SeeArt niebieskiej
matowej i umbra
palona. Stosujac też technikę tzw. suchego pędzla,
przecierałam gdzieniegdzie waniliową
farbą Dylusions marki Ranger. Zastosowałam też trochę chlapań
mgiełkami distress scorched
timber i rusty hinge.
Jeśli chodzi o wnętrze walizki, mediowałam na tej samej zasadzie,
lecz nie całość powierzchni, a jedynie tę część, która będzie po przyklejeniu
„podszewki” widoczna. „Podszewka”, notabene, jest zrobiona z dwóch arkuszy
Traveller - duży
blok. Zachwyciłam się motywami drobniutko ułożonych
elementów, wśród których są i znaczki pocztowe, i monumenty, i karawele – na
waniliowym tle, z przetartymi śladami na grafikach, w stylu zdecydowanie
podróżniczym i retro. Piękne!
Naturalnie, ozdobiłam walizkę okuciami metalowymi
ozdobionymi ćwiekami,
przymocowałam w każdym z ośmiu rogów na supermocny heavy
body gel Finnabair. W podobny sposób zamocowałam metalowe zapięcie,
tak by walizeczka nie otwierała się w niekontrolowany sposób.
No a później nastąpiło najprzyjemniejsze – ozdabianie. I
pierwszym jego etapem było zrobienie skórzanych pasków z papieru
kraftowego:) Udało się to dzięki folderowi do embossingu marki
Sizzix #665766, tuszowi vintage
photo i woskowi umbra
palona. Ozdobione nitami
wyglądają perfekcyjnie, zwłaszcza, że i nity zdobi wspomniana pasta Jewel
nadająca im nieco zardzewiały, chropowaty i surowy wygląd. Paski oplatają
walizkę podróżnika, podobnie i uchwyt walizki wykonany jest w identyczny sposób
(podwójna warstwa, dodatkowo wzmocniona płótnem introligatorskim zapobiegającym
zerwaniu się papieru)
Do ozdobienia walizki podróżnika użyłam dostępnych w
kolekcji elementów takich jak bilety, karty, kwitki. Jest sporo znaczków
pocztowych – są to dostępne na arkuszach „podszewki” (z których pozostały mi
ścinki) znaczki wycięte wykrojnikiem znaczka pocztowego, który posiadam w
swoich zasobach. Podobnie, użyłam stempli marki Stampers Anonymous ( #CMS396) i
papieru do drukarek i ksero barwionego esencją herbacianą dla uzyskania
elementów z numerami seryjnymi, kwitków innego typu, itd. Zauważcie też, że
wszystkie te elementy, jak i sama powierzchnia walizki, wzbogacone są odbitkami
stemplowymi z motywami znaczków, pieczęci pocztowych, odręcznego pisma. Ale są
i elementy metalowe (klucze, plakietki) oraz odlewy żywiczne imitujące tablice
rejestracyjne i emblematy.
Wykorzystałam ponadto w/w stemple, a także wykrojnik mini
koperty do przygotowania listów miłosnych, które Mr.Traveller odbiera z
recepcji hoteli w Szanghaju, Tokio czy Bombaju – listy wysyłane mu przez Nią –
tę która pozostała i wyczekuje jego powrotu, a która tęskniąc, opisuje mu
zdarzenia, myśli i uczucia, które Jej towarzyszą w codziennym życiu bez Niego.
Jednak nie pozostaje Jej dłużny – sam chętnie i często
rozpisuje się o swych przygodach, by Ją uspokoić i upewnić, że nie zginął w
paszczy lwa lub w szponach lwicy, czego Ona szczerze się obawia, zwłaszcza, że
nie chodzi wyłącznie o samice wspomnianego przed chwilą gatunku…
Nie dajcie się zwieść pozorom; luneta powstała, co prawda, z
butelki po koncentracie barszczu, a także z plastikowych kubeczków, jednak i
tworzywo, i szkło działają w sposób należyty! :) A jeśli chcielibyście posiadać
podobną lunetę, wiedzcie, że poza szklaną buteleczką i plastikowym kubeczkiem,
a ściślej rzecz biorąc, dwóch – przydatne będą wszystkie wymienione wcześniej
farby metaliczne i pasty ozdobne oraz woski. Bardzo przydadzą się foremnki
do odlewów oraz lekka
masa plastyczna, dzięki którym uformujecie ozdobne
sztukaterie, jak choćby takie,
albo
i takie, a może uzyskane z foremki marki Prima #969424 Pieces
of Underworld, z której ja korzystałam, a która jest już niedostępna w sklepie,
jednak niewykluczone, że wciąż dostępna u producenta. Wyciski przyklejałam na heavy
body gel, po ich wyschnięciu, nim użyłam farb, zabezpieczałam
je także właśnie heavy body gelem, który utwardza i zabezpiecza przed wilgocią.
Nie zapominajmy, że Mr.Traveller to zapalony fotograf, który
dokumentuje swoim cudeńkiem wszystko, co piękne, zadziwiające, egzotyczne i
warte szczególnej uwagi. Należało więc przygotować wyjątkowy sprzęt :) Z pomocą
przyszła baza aparatu fotograficznego marki P13 (nowinka sezonu wiosennego
2022), która fantastycznie wkomponowała się w całość mojego zamysłu. Zmediowana
produktami, których używałam przy walizce i lunecie, pasuje stylistycznie i
kolorystycznie do reszty ekwipunku. Ma też dodatkową zaletę – umożliwia
schowanie wewnątrz podróżniczych zdjęć, jest to bowiem w gruncie rzeczy nic
innego, jak parafraza pudełka. Zobaczcie zresztą sami:
Aparat wzbogaciłam wyciskami z foremki w kształcie plakietek podróżniczych, miejscowo ozdabianych „rdzą” pasty Jewel. Użyłam też odlewów żywicznych uzyskanych z foremki Grungy Frames – śrubek i pokręteł – dla wzbogacenia i urozmaicenia beermatowej bazy P13. Lampy błyskowe i wszelkie wzierniki pozostawiłam surowe, jednak szkliwiłam preparatem glossy accent. Całość zyskała wygląd dawnego sprzętu, którego obiektyw uwiecznił świat, jak długi i szeroki.
Pamiętajmy, że Mr.Traveller to mężczyzna świadomy zagrożeń,
jakie łączą się z pobytem w tropikalnych zakątkach świata, jak choćby ryzykiem
malarii czy żółtej febry. W jego walizce możemy więc dostrzec fiolki z chininą,
ale i butelkę whisky, które traktuje jak środek odkażający.
Nie rozstaje się też z kompasem, który jest niezawodny i
zawsze prowadzi we właściwym kierunku, jak i ze swym zegarkiem kieszonkowym – choć
kwestia własności, to w zasadzie kwestia dyskusyjna – cyferblat kiedyś należał
do mnie – dopóki nie rozbiłam szkiełka i nie zerwałam bransolety. Zniszczenia
uniemożliwiły mi dalsze noszenie ukochanego zegarka, lecz przeleżał w
szufladzie z biżuterią w mojej garderobie przez dobrych kilka lat… ale o
leżeniu i czekaniu na przeznaczenie już było na początku wpisu… Nadszedł
moment, w którym zespolony z metalowym elementem zyskał nowe istnienie i nową
przyszłość – jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?! Tym sposobem Mr.Traveller zdobył zegarek,
którego miarowe tykanie przypomina mu, że czas płynie jak szalony, zaś rozkłady
jazdy są nieubłaganie sztywne i nieprzejednane. Nie może spóźnić się na przesiadkę
do Konstantynopola, skąd wsiadłszy na pokład Orient Expressu wyruszy do Paryża,
by jak najszybciej udać się tam, gdzie jest meta każdej podróży – w Jej
ramionach...
Zatem i ja, i Mr.Traveller dziękujemy Wam za dzisiejszą
wspólną podróż!
Mam nadzieję, że podobnie jak ja, zachwyciliście się
kolekcją Traveller i zechcecie tworzyć z niej własne projekty.
Życząc Wam więc cudownego twórczego czasu, mam nadzieję, że
Wasza wyobraźnia będzie niepohamowana niczym dusza podróżnika spragniona
niecodziennych wrażeń!
A jeśli chcecie zobaczyć, co podpowie mi moja wyobraźnia w
nadchodzące dni, już teraz serdecznie Was zapraszam na kolejny wpis!
Ania
Komentarze
Prześlij komentarz